Mój blog mówi o filmach, tak więc nie może tu zabraknąć kilku recenzji. To znaczy... recenzji, może to dla co po niektórych za dużo powiedziane, wiec ujmijmy, że będę w niektórych postach wyrażał nieco dłuższe i bardziej sprecyzowane na konkretnym filmie opinie :). Chociaż swoją drogą widząc ostatnimi czasy publikację w 'wyborczowym Co jest grane' na temat filmu Wilkołak (nówki - Del Toro), ciężko mi obecnie określić co recenzją jest, jeśli kilku zdaniowy bełkot, frustrata, który koniecznie zdecydował się filmowi konkretnie dosrać, można tak nazwać. Tu nie chodzi o to, że filmu bronię, nawet go nie widziałem, a przyznaję także, że zazwyczaj czytanie negatywnych recenzji znakomicie relaksuje, zwłaszcza jeśli się z nimi zgadzam. Chodzi o to, że w tym przypadku (już sam nie wiem, kto, może Felis, czy jak mu tam) trochę przesadził. Do tego śmiesznie brzmią zdania, w których mówi, że twórcy powinni wymyślić coś nowego, a nie powielać schematy. Zwłaszcza, że w polskim (obecnie) pseudo kinie takie zagrywki i kamienne, niestrawne, odgrzewane kotleciska to chleb powszedni, a ciężko mi sobie przypomnieć, by takie słowa padały właśnie w recenzjach rodzimych produkcji (no może w przypadku chał typu "Miłości na wybiegach" występują gęsto i często), bo koniec końców ile można robić filmów o rozdzierającej serce biedzie, chlaniu i klnięciu na potęgę. Ale jak widać takie oto produkcje są u nas wychwalane pod niebiosy. Ostatnimi czasy, choćby "Dom zły"; kto widział ten wie, kto nie widział - nie polecam! W ogóle w Polsce wytworzył się podział (nie całkowity, ale zdecydowanie dominujący) na kręcenie właśnie takiego chłamu. 1- filmy o nadzwyczajnym bogactwie, miłości i niewyobrażalnym szczęściu, koniecznie pod patronatem tvn, koniecznie mające plastikowy wydźwięk i nie daj boże bez Zakościelnego, Karolaka, Małaszyńskiego itp. A drugie o skrajnej biedzie, nie zapominając o litrach spirytusu i aby scenariusz w 90% zdań zawierał zgrabnie dowalone "kurwy" (10 % to ckliwe gadanie o życiu i śmierci - wyciskacze łez dla mas). Ale w sumie ciężko się dziwić skoro takie kaszaloty ludzie kupują najczęściej. Odbiegłem jednak od tematu. Recenzent więc nie wysilił się na żadne porównania tego co ew. dobre a tego co złe, od razu napisał, że film to jedno wielkie gówno -> może nie dosłownie, ale to miał prawdopodobnie w zamyśle.
W najbliższym czasie sięgnę po Wikołaka i wówczas się okaże, bo możliwe, że będę miał podobne odczucia, ale mi chodzi jedynie o to, że jeśli ktoś pisze dla Wyborczej, to mógłby jednak wykazać się troszkę większą inwencją twórczą. Dziękuję, dobranoc!